niedziela, 6 października 2013

Burdowa kurtka z wełny nareszcie ukończona!

Przez ostatnie kilka dni publikowałam tutaj noteczki z postępów prac nad nowym projektem. Nie będę już was dłużej trzymać w niepewności i pokaże kurteczkę, którą skończyłam wczoraj wieczorem. Szyłam i szyłam i końca nie było widać. Wczorajszy dzień był też dniem pod znakiem prucia. Dawno tak nie spartoliłam banalnych rzeczy.

Zaczęłam od skrojenia podszewki i zszycia jej poszczególnych elementów. Oczywiście wszystko było przeplatane obrzucaniem zapasów szwów, a potem ich rozprasowywaniem. Jak dobrze, że moje żelazko się szybko nagrzewa. Szkoda tylko, że uderzenie pary się popsuło. Oczywiście serwis AGD mam jakieś 5 minut spacerem od domu. Skoro jednak malakser czeka na wymianę tarczy 2 rok, to żelazko które się zepsuło 2-3 miesiące temu jeszcze poczeka.

Na podszewkę wybrałam podszewkę atłasową z w kolorze złota/beżu. Lubię błyszczące podszewki w kurtkach i płaszczach. ta podszewka była też na tyle gruba, że dobrze chroniła przed zagryzieniem mnie przez wełnę. Niestety minusem tej podszewki jest to, że się elektryzuje więc w trakcie szycia zebrała na siebie wszelkie kłaczki znajdujące się w promieniu kilkunastu centymetrów. Trzeba też zabezpieczać krawędzie zygzakiem bo podszewka atłasowa się strzępi niemiłosiernie i sieje pięknie mieniące się kłaczki, które przylegają do wszystkiego. Suche powietrze w mieszkaniu z okazji grzejących kaloryferów znakomicie wspomagało elektryzowanie się kłaczków. Teraz trochę żałuję, że nie kupiłam pomarańczowej podszewki do tej kurteczki. To mogłoby ciekawie wyglądać. Jednak nie planowałam dodatków w tonacjach oranży.

Krojenie podszewki.
Po przygotowaniu podszewki postanowiłam uszyć rygielek. W tym celu skroiłam dwa prostokąty 8x23 cm z tkaniny wierzchniej. Podkleiłam oba flizeliną. Na tym etapie zaklęłam sobie szpetnie bo miałam za mocno rozgrzane żelazko i wypaliłam elegancką dziurę we flizelinie. Odkleiłam ją więc i przygotowałam nowy kawałek flizeliny, nakleiłam już rozsądnie rozgrzanym żelazkiem (na **). Następnie złożyłam prawą stroną prostokąty i przeszyłam je wzdłuż trzech krawędzi. Nie obrzucałam brzegów bo podklejone flizeliną, a później złożone do środka raczej by się nie siepały. Obcięłam narożniki żeby się lepiej układały zapasy bo odwróceniu na prawą stronę.
Drugie podejście do flizeliny.
Odwróciłam rygielek na prawą stronę i zawinęłam do środka krawędzie tkaniny. Spięłam sobie szpilkami, ale nie przeszyłam ich. Teraz już wiem, że gdybym jeszcze raz szyła ten element, to zostawiłabym otwartą dolną krawędź. Wtedy łatwiej dopilnować żeby rygielek był idealny i symetryczny. Mam na tym punkcie fisia, a ten rygielek nie jest idealny. Acha, rogi dokładnie wypchnęłam zaokrąglonym patyczkiem/szpatułką.
Rygielek oszpilkowany.
Przestebnowałam rygielek ozdobna nitką. W ten sposób na prawej stronie nie widać żadnych zbędnych szwów. Rygielek doszyłam do pleców kurtki. Przeszyłam w odległości około 2 cm od krawędzi.
Stebnowanie rygielka.
Przestebnowałam krawędzie przodu kurtki oraz dolną krawędź. Wszyłam poduszki. Solidnie rozprasowałam kurtkę i przypięłam szpilkami podszewkę. Nie zrobiłam zdjęć, bo zupełnie nie miałam do tego głowy. Najpierw doszyłam podszewkę do odszycia na karku, a następnie do odszyć/zapasów na połach kurtki. Potem doszyłam dół podszewki i tutaj zerkając jednym okiem w TV, gdzie Indiana Jones szukał arki. Ja szukałam cierpliwości, jednocześnie schowałam wszystkie ostre przedmioty, żeby się nie pochlastać. w trakcie wszywanie podszewki na jednej z części przodu okazało się, że podszewkę mam o jakieś 2 cm za krótką. Patrzyłam na podszewkę która skończyła mi się około 2 cm od narożnika, a podszewka patrzyła na mnie. Narożnik wyraźnie czuł się zażenowany sytuacją, że zostanie takie nieokryty miękkością podszewki. Ze złości dostałam wypieków, poszewka lśniła jeszcze bardziej z zażenowania. W końcu zatrybiłam co się stało. To ta potworna wełna mi się rozciągnęła. No to dawaj za wypruwanie podszewki aż do miejsca gdzie odszycie przechodzi w część przodu. I jeszcze raz delikatnie wszyłam podszewkę pilnując już by nie naciągnąć wełny, a nawet ją nieco wdać. I co się okazało? Że podszewka jest w sam raz!

Narożnik jednak już się zirytował do końca i wełna w tym miejscu za chiny ludowe nie chciała mi dać się ułożyć tak jak sobie tego życzyłam. Tona szpilek, cedzenie przez zęby gróźb karalnych wymierzonych w narożnik, wełnę i podszewkę i poszło! Drugi narożnik to była bajka dla dzieci. Chyba wolał nie ryzykować zirytowania mnie. Przez otwór w rękawie obróciłam kurtkę na prawą stronę - podszewka była super wszyta!

Potem doszywanie podszewki do rękawów. Postanowiłam zostać taką długość rękawów na jaką pozwoliło mi to co skroiłam. Stwierdziłam, że skrócić je to żaden problem, ale z wydłużeniem byłby problem. Dopasowałam długość, pomogłam sobie spinając podszewkę ze szwami, żeby nie skrócić jej za bardzo. Doszyłam podszewkę do jednego rękawa. Odwróciłam go na prawą stronę i przymierzyłam kurteczkę. Było wszystko ok, podszewka nigdzie się nie ciągnęła. Odwróciłam na lewą stronę drugi rękaw, dopasowałam długość podszewki i doszyłam ją. W połowie rękawa zatrzymałam maszynę. Zrobiło mi się słabo. Oto udało mi się doszyć lewą stronę podszewki do lewej strony rękawa. Prujka poszła w ruch. Kilka minut później doszyłam podszewkę już zgodnie ze sztuką. Odwróciłam rękaw na prawa stron by sprawdzić poprawnośc wykonanej roboty. wszystko było ok.

Doszywając podszewkę musiałam bardzo pilnować, żeby nie naciągnąć wełny. Ponieważ stopka dość mocno dociskała tkaninę i ząbki przesuwając ją miały tendencje do lekkiego naciągania brzegu, toteż podawałam wełnę pod igłę lekko ją wdając. Dzięki temu obwód rękawa był taki sam jak podszewki. Oczywiście dotarło to do mnie zaraz po tym jak doszyłam podszewkę do pierwszego rękawa i okazało się, że rękaw podszewkowy ma około 2 cm za mało w obwodzie. Tu była też akcja prucie.
Podszewka - moja duma!

Rozprasowałam szwy. Obrzuciłam oczywiście zapasy szwów. Przestebnowałam krawędzie rękawów. Rozłożyłam kurtkę na podłodze i podziwiałam swoje dzieło. I wtedy przed oczami mi pociemniało. Rygielek na plecach był nierówno wszyty! Kolejna akcja wypruwania! Doszyłam go ręcznie.
Plecy zaryglowane.

Potem było już z górki. Naszyłam klipsy do zapinania. Nie są one naszyte równo bo wg mnie dolna część kurtki za mocno odstawała i aby zebrać ją nieco, toteż najniższy guzik jest przesunięty o około 1,5 cm względem najwyższego. Może nie jest to najpiękniejsze rozwiązanie, ale to moja kurtka i mogę ją modelować jak mi się podoba.
Kurtka dumnie prezentuje swoje zapięcie.
Doszyłam ozdobne guziki na rygielku, a na sam koniec doszyłam ozdobny guzik pod szyją. Żeby było zabawniej to wcale to nie jest guzik, tylko klamra do paska! Niestety w żadnej z trzech pasmanterii, które odwiedziłam w ostatnich dniach, nie znalazłam pomarańczowego guzika z moich marzeń i snów. Panie w jednej z pasmanterii podsunęły mi taką klamrę i postanowiłam zaryzykować. Klamrę przyszyłam nitka jak guzik, a następnie naszyłam kawałeczek tasiemki atłasowej w kolorze brązu i miedzi.
Kurtka w pełnej krasie.
Sprytny guzik, który guzikiem nie jest.
Kurtka jest wygodna, nie krępuje ruchów. Moim zdaniem jest ciut na mnie za duża. Ale to mój odwieczny problem. Czasem coś dobrze na mnie leży w burdowym rozmiarze 38, a czasem 38 to ciut za mało dlatego kurteczkę szyłam rozmiar 40.

Wełna z której szyłam jest efektowna, ale przy kołnierzu ciężko ją modelować z racji dużej liczby warstw. W dobrym ułożeniu odszycia pleców pomogło dopiero przestebnowanie szwu łączącego plecy, rękawy i poły przodu ze stójką i kołnierzem.
Stebnowanie pod kołnierzem i przez środek pleców.
Jestem bardzo zadowolona ze stebnowań. Myślę, że nadały kurtce charakteru i wyróżniły ją pośród innych tego typu kurtek. Z drugiej strony, stebnowanie nie jest nachalne i nie przytłacza ciekawego kroju. Nie kłóci się też, z guzikiem. Stebnowanie sprawiło też, że zapasy szwów leżą płasko i na pewno nie będą uwierać.
Profil
Bardzo trzeba pilnować by nie naciągnąć tkaniny, w tym przypadku wełny. Do tego dostałam pięknej alergii na kłaczki fruwające z wełny w trakcie pracy z nią. Dzisiaj, gdy odkurzyłam mieszkanie, a robota nad kurtką została skończona, minął mi katar i nie kicham. Na szczęście jak noszę kurteczkę to alergia nie dokucza, więc to jednak te latające kłaczki. Na takie akcje pomaga nieco nawilżacz powietrza. Ale i to niewiele.
Jestem z wełny. Kurtka z wełny.
Model ten to numer 105 z Burdy 9/2007. Jeszcze raz podziękowania dla Ani, która mi Burdę pożyczyła. Dość łatwy do uszycia o ile nie weźmie się na niego trudnej tkaniny. Flausz mógłby być interesującą alternatywą. Wzór ten ma też mnóstwo możliwości modyfikacji. W Burdzie proponowali do niego futrzany kołnierz. Można wszyć zamek, rękawy można zrobić 3/4 jak były zalecane. I długie. I wykończone guzikami lub finezyjnym rozcięciem. To niezwykle wdzięczny model i mogę go śmiało polecić!

***

Niektórzy z was pewnie wiedzą, że działam nieco z końmi. Dzisiaj w ramach relaksu po szyciu kurtki najpierw odkurzałam, a potem prowadziłam jazdę Monice. Przyszywając guziki wymyśliłam dla niej zestaw zadań do wykonania. Relację można przeczytać TUTAJ.

2 komentarze:

  1. Wow co za historia :)
    Kurtka wygląda w pełnej krasie idealnie, guzik i rygielek dodały jej uroku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale slicznie :) Bardzo podoba mi się ta kurtka. czekam na więcej kreacji :D

    OdpowiedzUsuń