Wczoraj odbyło się spotkanie grupy fejsbukowej Warszawa szyje. Spotkanie zaplanowane z dużym wyprzedzeniem więc nie miałam problemu by tak ułożyć kalendarz, aby zjawić się na Polach Mokotowskich. Bo tam było miejsce spotkania. Padło hasło, że piknik i żeby zabrać kocyki i coś do jedzenia. Upiekłam więc ciasto, zapakowałam do gokarta kocyk i pomknęłam. Znałam z grubsza położenie punktu w którym rozłożone na kocach miały być nasze warszawskie krawcowe. Rozłożone w sensie ułożone powabnie, na boczku, zajadając owoce i mięsiwa jak na obrazach prezentujących uczty starożytnego Rzymu.
Człapię sobie brukowaną alejką, myślę o niebieskich migdałach, a właściwie to nad tym jak ja poznam która to grupka to nasze krawcowe. Zerknęłam, siedzi duża grupka, ale połowa osób to mężczyźni. Nie podejrzewałam, żeby to byli panowie z naszej grupy. I wtedy jakieś dwie dziewoje które przycupnęły na ławeczce, objuczone karimatami, zawołały mnie. Uff, to byli NASI! Właściwie to NASZE!
Usiadłyśmy sobie na trawce, nawet nie było źle, bo miejsce wolne było od psich kup. Za to udało mi się rozłożyć kocyk tak, że ulokowałam się na patyku. Po tym bolesnym doświadczeniu nieco zmieniłam lokalizację i już było ok. Obok mojego ciasta na czerwonym kocyku w pandy, pojawiły się pyszne ciastka zrobione przez Agnieszkę i biszkopty. Powolutku zaczęły się pojawiać kolejne zagubione gwiazdy warszawskiego krawiectwa. I tak to po prawie godzinie było nas już 8 wesołych sztuk. Ulokowana na karimatach i kocyku pośmiałyśmy się, poplotkowałyśmy, co poniektórzy delektowali się ciastami i nie wiadomo kiedy zrobiła się 19. To już taka dziwna prawidłowość, że w miłym towarzystwie czas mija niezwykle szybko.
Planowane były wymiany zbędnych tkanin, ale każda z nas stwierdziła, że nie ma takich tkanin co by z nich czegoś nie uszyła. Za to pojawiły się Burdy z lat dziewięćdziesiątych, ach te szerokie ramiona z poduszkami, które to Burdy momentalnie znalazły nowe właścicielki.
Po spotkaniu były małe problemy z obraniem właściwego azymutu, ale z Anetką poprowadziłyśmy nasze stadko ku SGH.
Podsumowując, było bardzo miło. Szyjąca warszawa to przemiłe babeczki. Każda z nas ma swoje miejsca i sposoby na zdobywanie tkanin, jedne szyją sukienki, inne zaczynały od spodni, a jeszcze inne od toreb i chusteczników. Były miłośniczki kotów i właścicielki piesków. Były ploteczki o dzieciach tych w brzuszkach i tych poza nimi. Było piknikowo chociaż niektórzy twierdzili, że pada na nich deszcz. Niezbędnym było przyodzianie się w trakcie w dodatkowe okrycia wierzchnie gdy słoneczko się schowało za chmury. Jednak byłyśmy twarde i nie dałyśmy się nieco jesiennej pogodzie.
Z pomysłów, to obecnie szukamy miejsca w którym można by się rozłożyć z maszynami do szycia, na których będziemy szyć jasie dla maluszków w szpitalach. Gdyby ktoś znał takie miejsce w Warszawie, miejsce udostępniane najlepiej nieodpłatnie, to my reflektujemy.
Za jakiś czas, mam nadzieję, że już niedługo, kolejne spotkanie. Dla osób nie posiadających fejsbuka będę informować na bieżąco.
Z innych tematów to popełniłam dziś dwie nowe koszulki. Jestem jednak tak zmęczona, że nie mam siły teraz myśleć jakby tu zrobić im ładne zdjęcie. Może jutro się wezmę za to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz